ipa

Kto jest na stronie

Odwiedza nas 162 gości oraz 0 użytkowników.

Archiwum

Francuzi rajdem po Polsce

francuzi 2Przejechać kawałek świata, najlepiej na hardcorze, to marzenie prawie każdego motocyklisty. Takie wyobrażenie o naszych drogach mają cudzoziemcy, bo Polska to dla nich kraj na krańcach Europy. Od czasu kiedy nasi fani z bretońskiego klubu X-Riders zaczęli planować swój przyjazd do Polski aby zobaczyć go z bliska, my obmyślaliśmy możliwe do przejechania trasy. Zadanie nie było proste. Musieliśmy połączyć kilka ograniczeń. Po pierwsze: rajd na wypożyczonych motocyklach miał się zamknąć w sześciu dniach, po drugie: motocykle miały 200 km limit dzienny, po trzecie: trasa miała zawierać trochę przyrody, trochę architektury i miejsc historycznych, po czwarte: chodziło o kontakt z ludźmi, abyśmy nie byli tylko przewodnikami. Ot, Polska w pigułce. Ostatecznie wybraliśmy trasę optymalną. Kiedy 20 lipca 2013 r. francuscy motocykliści wylądowali na warszawskim Okęciu okazało się, że nie przyleciały bagaże, bo nie załadowano ich na lotnisku Charles de Gaulle. To nie problem; elementem polskiej kultury jest: Gość w dom - Bóg w dom, a na następny dzień zaplanowaliśmy zwiedzanie stolicy.

Francuzi spacerowali po Starówce i Rynku Nowego Miasta, Traktem Królewskim do Królewskich Łazienek - gdzie wysłuchali koncertu chopinowskiego pod pomnikiem Kompozytora, byli w kilku warszawskich pubach i kawiarenkach, wreszcie obejrzeli na Agrykoli festyn z okazji Święta Policji. A wieczoren na naszym tarasie, przy kawie i ciasteczkach opowiadali o własnych wyobrażeniach i wiedzy o naszym kraju. W poniedziałek, w firmie wypożyczającej Francuzom motocykle pierwszy obciach. Panom pomyliły się terminy, a w ogóle zamówione motocykle właśnie w ubiegłym tygodniu sprzedali, bo „znalazł się klient”, szefa nie ma „bo na urlopie” i w ogóle…czego ci cudzoziemcy chcą, jak nie ma dla nich motocykli? Dobrze chociaż, że tylko Magda rozumiała język polski, bo spłonąć ze wstydu to mało. Ostatecznie udało się wynająć inne motocykle i rozpoczęło się gorączkowe pakowanie. Około południa siedmioro podróżników ruszyło w Polskę. Pierwszy odcinek - rekreacyjny przejazd przez Wyszków, Łomżę z kilkoma postojami w karczmach - na przekąskę, wprawił ekipę w znakomity nastrój. Rozłożony wśród sosen ośrodek w Rybitwach k. Pisza przywitał nas pluskiem jeziora Roś i delikatnym zapachem żywicy w domku kampingowym. Tam od kilku dni, na urlopie odpoczywali członkowie naszego klubu, którzy teraz przejęli rolę gospodarzy. Wieczór upłynął na polsko - francuskiej integracji, w której bariera językowa praktycznie nie istniała. Na powitanie Francuzi nieco wzbraniali się przed wypiciem cytrynowej nalewki, ale już po niewielkiej ilości dostrzegli oryginalność trzymanego w ręku szkła w polskich barwach. Ostatecznie przy pigwówce pojęli sens powitania. Bez większych oporów uczestniczyli w nocnych Polaków rozmowach. We wtorek odbyliśmy kajakowy spływ nurtem Krutyni, na odcinku z Ukty do Nowego Mostu. Malownicza trasa przez rezerwat krajobrazowo - wodno - leśny zachwyciła wszystkich i tylko trzeba było szybko tłumaczyć o zagrożeniach od dostojnych łabędzi, które nie tolerowały wyciągniętych pustych dłoni kajakarzy. Po zdaniu kajaków przemieściliśmy się na motorkach do przystani Pod Dębem, gdzie przewidzieliśmy krótki epizod żeglarski po jeziorze Nidzkim. Goście mieli już doświadczenie w sterowaniu, więc rozwijanie żagli i halsowanie szło im pokazowo! Po zacumowaniu do keji pożegnaliśmy gościnne brzegi i  nieco zmęczeni dotarliśmy do ośrodka na kolację z królującym na stole ogromnym linem w sosie. To specjalność naszej Reni, którą Francuzi byli zachwyceni. Kolejny dzień był już motocyklowy. Dojechaliśmy do Mikołajek. Pogodę  mieliśmy wyśmienitą, więc spacerek po porcie sprawił wszystkim dużo frajdy. To było znakomite miejsce na słodkie, francuskie drugie śniadanie. Tego dnia nie wiedzieliśmy gdzie wypadnie nam nocleg, więc po prostu - jechaliśmy „przed siebie” pamiętając, że mamy w planie Wilczy Szaniec w Gierłoży. Przed Kętrzynem zaczęło lekko mżyć, ale samo zwiedzanie z przewodnikiem bunkrów Hitlera odbyło się przy bezdeszczowej pogodzie. To była bardzo pouczająca lekcja naszej wspólnej, europejskiej historii. W zamyśleniu wsiedliśmy na motocykle by dotrzeć na Plac Konstytucji 3 Maja w Bartoszycach. W tym niespełna 26 tysięcznym masteczku zjedliśmy obiad w restauracyjce z widokiem na Bramę Lidzbarską i po krótkim odpoczynku, przez Braniewo dojechaliśmy wieczorem do Fromborka. Przyjął nas znakomicie usytuowany pod wzgórzem zamkowym hotel Kopernik. Wieczorny spacer po pięknie oświetlonym Fromborku był smutny, bo poza jedną restauracją, w której bodajże byliśmy jedynymi gośćmi, miasto sprawiało wrażenie wymarłego. Przed 22.oo grzecznie wróciliśmy do hotelu. Ranne zwiedzanie wzgórza zamkowego z katedrą było fascynujące. Byliśmy zachwyceni bardzo profesjonalną i serdeczną obsługą wszystkich pracowników zwiedzanych obiektów. To był nadzwyczaj pouczający spacer historyczny. Przed zwiedzaniem Francuzi nie bardzo zdawali sobie sprawę, że Mikołaj Kopernik był Polakiem! Po szybkim posiłku mieliśmy dylemat: czy jechać do Malborka, czy do Sopotu? Ostatecznie zostawiliśmy zamek krzyżacki na drogę powrotną. We wczesnych godzinach popołudniowych dotarliśmy na molo w Sopocie. Niestety, długa kolejka do kasy aby wejść na sopockie molo była udziałem Pitera, natomiast reszta ekipy rozpoczęła spacer wzdłuż straganów, delektując się rzekomo regionalnym specjałem - pajdą chleba ze smalcem. Sam spacer po molo był męczący, a to za sprawą tłumów spacerowiczów. Zdołaliśmy jednak znaleźć w miarę spokojny kącik, by chwilę odpocząć. Wracając do motocykli rozpoczęliśmy wyścig z czasem, bo okazało się, że jesteśmy zagrożeni spóźnieniem do Lęborka na uroczystości świętego Krzysztofa. Bez problemów dojechaliśmy na rogatki Lęborka, gdzie czekała nas niespodzianka! Przyjaciele z federacyjnego klubu Right Riders Lębork wyjechali po nas motocyklami i paradnie przejechaliśmy do kościoła pod wezwaniem Św. Jakuba Apostoła. Po poświęceniu motocykli wraz z miejscowymi motocyklistami paradą pojechaliśmy na plażę do Łeby. Serce się rwało patrząc na kawalkadę kilkudziesięciu motocykli, w której uczestniczyło również dwóch zmotoryzowanych proboszczów parafii w Lęborku i Łebie! Nasz przejazd deptakiem pełnym wczasowiczów, a potem dróżką przy falochronie na plażę wzbudził ogromne zainteresowanie. Wczasowicze machali do nas i wykrzykiwali pozdrowienia. Po krótkim spacerze plażą ks. Marek zaprosił na kiełbaskę z ogniska, które przygotowali dla nas gościnni parafianie. Wróciliśmy do motelu, po czym przyjaciele z Right Riders Lębork zabrali naszą ekipę na klubową kolację. Dopiero tutaj Francuzi mogli poczuć kwintesencję polskiej gościnności, a dyskoteka - w profesjonalnym wydaniu - trwała do białego rana. Samochodami odwieziono nas do motelu. Piątkowy plan był napięty. Mieliśmy zwiedzić skansen w kaszubskim Szymbarku, a tu jeszcze jedna atrakcja – na śniadanie przyjechał po nas Kazimierz luksusową limuzyną Lincoln. W znakomitych nastrojach wyjechaliśmy do Szymbarka w asyście motocyklistów Right Riders Lębork. Oglądanie tego miejsca to prawie cztery godziny. Nie bardzo smakowało nam lokalne piwo, a na próbowanie innych nie pozwalały polskie przepisy. Chyba największe wrażenie zrobił na Gościach dom „na głowie” i kaszubska najdłuższa deska świata wpisana do Księgi Rekordów Guinnessa. Po pobycie w Gierłoży z wyraźnym zainteresowaniem oglądali bunkier i pomnik Gryfa Pomorskiego, a także Dom Sybiraka i dom Kaszuba z Kanady. Wracając do Lęborka zatrzymaliśmy się na lody w Sierakowicach, gdzie udało nam się zjechać przed sam Ołtarz Papieski, czyli przestrzenną konstrukcję z dwoma lecącymi żurawiami, malowniczo rozpostartą obok kościoła. Realizując plan, o 18.00 zameldowaliśmy się przed nową siedzibą Klubu Motolegion Lębork, gdzie Generał, Prezydent tego Klubu, uroczyście wciągnął na maszt flagę klubową. Paradą motocyklową przejechaliśmy na Plac Pokoju, gdzie w tym samym czasie odbywał się jarmark Lęborskie Dni Jakubowe. Na dużej scenie prezentowały się zespoły taneczne i muzyczne, a obok kramy i pokazy. Po przywitaniu motocyklistów przez burmistrza Lęborka, paradnym szykiem wróciliśmy na uroczyste otwarcie nowego clubhousu Motolegionu. Do późnych godzin nocnych trwała zabawa przy muzyce i grillu. W sobotę żegnani przez Right Riders Lębork i odprowadzeni na rogatki miasta odjechaliśmy do Malborka. Mieliśmy zwiedzić Zamek Krzyżacki. W latach 1309–1457 Malbork był siedzibą wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego i stolicą państwa zakonnego. Zwiedzanie zajęło nam ponad cztery godziny, po czym ruszyliśmy do Torunia. W późnych godzinach wieczornych spotkaliśmy się w tym mieście z motocyklistami Klubu Immortal, z którymi odbyliśmy spacer po mieście i poszliśmy na kolację do klubu muzycznego. Nocny spacer przez Wisłę pozwolił nam zobaczyć zachwycająco oświetlony Toruń. Niedziela była naszym ostatnim dniem rajdu. Na śniadanie zostaliśmy zaproszeni do prywatnej altany prezydenta klubu Immortal i tam do naszej grupy dołączył Andrew - prezydent naszego klubu. Siedząc wśród zieleni zastanawialiśmy się jaką przyjąć taktykę powrotu do stolicy, bo właśnie tego dnia upały dały się we znaki. Zdołaliśmy jeszcze odwiedzić Rynek toruński, dokonać zakupu sławnych pierników i w godzinach popołudniowych odjechaliśmy do stolicy. Jazda w porawie 36 stopniowym upale była bardzo męcząca. Cały rajd, to trasa ponad 1600 km, a przejechaliśmy go zwykłymi drogami, przez polskie wsie i małe miasteczka, a mimo to francuscy motocykliści są pod wrażeniem urokliwej przyrody i czystości odwiedzanych miejsc. Zapraszamy ponownie i zapewniamy: Piękna nasza Polska cała !