ipa

Kto jest na stronie

Odwiedza nas 80 gości oraz 0 użytkowników.

Wolność wyboru

Andy 100x75Kiedy sezon motocyklowy już zamknięty, a aura nie sprzyja jego przedłużeniu, motocyklista siada przed komputerem w poszukiwaniu wspomnień. Mnie właśnie ogarnął taki stan nostalgii. Na forum Gazeta.pl przeczytałem wpis Wędrowca: Jestem motocyklistą z wieloletnią praktyką, który ceni sobie stare wartości jakie były zanim w naszym kraju pojawiły się kluby MC. Mówię tu o relacjach między motocyklistami i klubami bez tej przepychanki kto ma większe prawo nosić barwy i mienić się klubem. Z tego co mi wiadomo jest coś takiego jak „Polski Ruch Motocyklowy”. W przeciwieństwie do MC są bardziej tolerancyjni i nie robią zamieszania w sprawie barw. Poza tym ludzie (kluby) zrzeszeni w PRM to motocykliści, którzy zgodnie ze starą szkołą są przyjaźnie nastawieni do innych motocyklistów. W ich gronie są ludzie którzy cenią sobie czerpanie przyjemności z jazdy motocyklem i przebywanie wśród przyjaciół. Nie robią kłopotów jeżdżącym motocyklami, którzy mają coś wspólnego z wymiarem sprawiedliwości, służbami mundurowymi, nie różnicują ze względu na płeć i w przeciwieństwie do MC - chętnie widzą takie osoby w swoich szeregach. (cyt.) link do forum Właśnie ten wpis skłonił mnie do zabrania głosu. Nie mam zamiaru wykazywania, który motocyklista jest lepszy, a który gorszy. Każdy ma prawo do swoich poglądów. Wędrowiec nie jest związany ze środowiskiem Polskiego Ruchu Motocyklowego, a dostrzegł wyróżniającą tę grupę motocyklistów tolerancję. Na taką opinię motocykliści zrzeszeni w PRM starają się zasłużyć i jak widać z treści wpisu – przekonują innych do siebie.

Kiedy byłem jeszcze "młodym" funkcjonariuszem, mój doświadczony przełożony upominał abym zawsze, w każdym miejscu i sytuacji pamiętał, że noszę mundur i jeśli zrobię coś, co przynosi mu ujmę: źle się zachowam, kogoś obrażę, to inni nie będą pamiętali że to "Kowalski” zasłużył na naganę, ale powiedzą "ci mundurowi źle się zachowują". Ta sama zasada dotyczy motocyklistów. Nie ma znaczenia do jakiego klubu należymy, jakie mamy barwy na kamizelce. Negatywne opinie ludzi niezwiązanych z motocyklizmem, nie dotyczą konkretnych „Kowalskich” ale są przenoszone na całe środowisko motocyklistów. Tylko wtajemniczeni rozróżniają motocyklistów z MC od zrzeszonych w Polskim Ruchu Motocyklowym. Zwykli użytkownicy dróg, czy ci co dopiero kupili sobie motocykl by „poczuć to coś” nie różnicują nas według barw klubowych, ale oceniają całe środowisko na podstawie zaobserwowanych zachowań, czy jednostkowo wygłoszonych poglądów. Żadne tłumaczenia tu nie pomogą. Jako motocykliści musimy pamiętać, że uznanie w społeczeństwie, opinię o nas motocyklistach - buduje się latami, a zszargać ją można w jednej chwili... 
Kolejny wpis: Onkel pyjter na forum GoldenLine (07.10.11, 15:41) pisze: Dopóki nie jeździłem na motocyklu zawsze chciałem należeć do jakiegoś klubu czy zrzeszenia. Bo zloty, rozmowy w klimacie, bo jedność, koledzy itp powycieranie hasła. W końcu kupiłem moto i śmigałem "na legalu" trochę dalej niż następna wieś, wtedy jakoś przestało mi się chcieć należeć. Stwierdziłem, że nie potrzebuję członkostwa żeby jeździć. Nie jest mi do niczego potrzebne zrzeszanie, bo nie muszę się z niczym manifestować. Moja pasja jest moja i dla mnie. Jeżeli ktoś chce być częścią jakiejś bardziej zdefiniowanej społeczności to niech se jest... czy jest przez to bardziej rasowy niż ja - nie wiem. Jeśli nie należymy wszyscy do jednego klubu i nie jeździmy tymi samymi motocyklami to jesteśmy bardziej kolorowi. Ot, wolność wyboru. Po tym wpisie znów przypomniała mi się taka sytuacja: motocyklista bierze na przejażdżkę pasażera, który nigdy nie jechał motocyklem i jest to dla niego dziewiczy „pierwszy raz”. Motocyklista chce pokazać pasażerowi swoją, prawie zawodniczą klasę, od razu po starcie odkręca manetkę do oporu. Kiedy wreszcie się zatrzymuje, pasażer schodzi z motocykla blady i w konsekwencji będzie się długo zastanawiał czy chce powtórki. Jestem przekonany, że Onkel pyjter przeżył właśnie taki „zły początek” w kontaktach z motocyklistami zrzeszonymi w klubach i teraz głosi wszem i wobec, że najlepiej być singlem i latać „free”. Nie mam zamiaru przekonywać go, że powinien się zrzeszyć, bo widzę, że każdy z nas zaczynał motoprzygodę z innymi spostrzeżeniami i doświadczeniami. U mnie zaczęło się wówczas, kiedy jadąc solo dostrzegałem na trasie piękno zapierające dech w piersiach. Mimowolnie zwalniałem, chciałem się dłużej napawać tym co widzę. To trwało tylko kilka chwil, ale tych "chwilek" zbierałem kilometrami dużo, bardzo dużo. Tylko cóż z tego, kiedy nie mogłem się tym samym widokiem, tym samym przeżyciem z nikim podzielić. Jak miałbym opisać ten obraz, który utkwił w mej duszy?. Przecież nie jestem malarzem, nie jestem pisarzem. Jak miałbym przekonać mojego słuchacza, żeby zrozumiał, żeby poczuł to samo co ja? Nie umiałem, choćbym nie wiem jak się starał. Teraz, kiedy jadę w grupie, tak samo jak ja zarażonych motocyklizmem, kiedy wiem, że są ze mną nie tylko na tej jednej trasie, ale w różnych sytuacjach, kiedy widzę, że mają takie same jak ja identyfikujące nas barwy – czuję potrzebę bycia w klubie. Bo klub to możliwość wspólnego przejechania tras, podzielenia się tymi "chwilkami", marzenia o zrealizowaniu wyjazdów, których w pojedynkę nie da się zrobić. Wreszcie możliwość bycia zrozumianym kiedy te "chwilki" wspominam. Gdyby Onkel pyjter mógł się znaleźć wśród takiego grona motocyklistów, zmieniłby zdanie. Wszystko zaczyna się od poznania właściwych ludzi, od znalezienia towarzystwa. Człowiek przecież z natury jest stworzeniem stadnym...
Na koniec refleksja. Mój klub należy do Polskiego Ruchu Motocyklowego od momentu, kiedy PRM stał się stowarzyszeniem. Na ostatnim Kongresie PRM ujawnił się brak porozumienia dwóch klubów, o takim samym stażu członkowskim. Usiłowałem zrozumieć istotę tego konfliktu i jego podłoże. Obserwowałem reakcję uczestników zebrania, uważnie słuchałem argumentów. Dla mnie absolutnym zaskoczeniem była treść wygłoszonych poglądów przez Prezydenta jednego z klubów. Pomyślałem wówczas: przecież sprawowanie funkcji prezydenta (od łac. praesidens – zasiadający na czele) ma na celu kierowanie klubem ale na zasadach demokratycznych. Ja natomiast usłyszałem coś, a raczej wysłuchałem kogoś, kto chyba samozwańczo przypisał sobie tytuł "duce"(z włoskiego) - totalitarnego wodza nie respektującego, albo nie rozumiejącego co to klubowa demokracja, solidarność, braterstwo. Wiem, że członkowie tego klubu to wartościowi motocykliści, którzy chcą tworzyć społeczność opartą na wzajemnej życzliwości, bez wydumanej rywalizacji i monopolizowania wszystkiego, co wokół jeździ na jednośladach. Pełen optymizmu na demokratyczne zmiany powtarzam za Bogdanem Smoleniem: …dziwne, ale kiedyś normą był ogół a nie margines…
Andy